Przeżyjmy to jeszcze raz… czyli co bym zmieniła w naszym ślubie i weselu.

Czwarty dzień akcji „Międzynarodowego Tygodnia Małżeństwa” to ŚLUB I WESELE. Było już o początkach relacji, o zaręczynach (a właściwie o tym skąd wiedzieć, że to miłość), było też o narzeczeństwie (a dokładniej o wspólnym mieszkaniu) aż docieramy wreszcie do najważniejszego – ŚLUBU.

 

 

Poniżej znajdziecie trochę ślubno-weselnych informacji oraz trochę porad (szczególnie dla tych, którzy organizację tego ważnego dnia mają jeszcze przed sobą). Dla nas to przede wszystkim powrót do miłych wspomnień :)

 

Co bym zmieniła w naszym ŚLUBIE?

NIC.

A uwierzcie mi, że typowej perfekcjonistce naprawdę trudno coś takiego napisać ;)

 

Fot. Olga Baca

 

Przede wszystkim NIE zmieniłabym Męża, który dla mnie jest najwspanialszą Osobą, którą dostałam tamtego dnia w darze oraz dla której ja każdego dnia staram się być darem.

NIE zmieniłabym tego, że zawarliśmy „ślub kościelny”, a właściwie że udzieliliśmy sobie sakramentu małżeństwa, któremu pobłogosławił ksiądz.

A skoro już mowa o księdzu, to NIE wyobrażamy sobie, żeby w tamtym momencie towarzyszył nam inny kapłan. Dzięki temu, że znaliśmy go z naszej ówczesnej Wspólny to czuliśmy, że mówi on konkretnie do nas oraz że jest to wyjątkowy moment w obecności wyjątkowych osób.

NIE zmieniłabym też kościoła… po raz drugi ;) Pierwotnie nasz ślub miał odbyć się w jednej z tarnowskich parafii. Zamiast niego było jednak wyśnione (dosłownie! Ale to temat na inną historię :)) piękne sanktuarium Matki Bożej w Zawadzie.

NIE zmieniłabym daty… którą również początkowo mieliśmy inną. Zamiast zaklepanego wcześniej września był 15 sierpnia, czyli Święto Wniebowzięcia Matki Bożej. (Dzięki temu Michał zawsze powtarza, że zarezerwował już wolny dzień w pracy na wszystkie nasze rocznice :))

NIE zmieniłabym tego, że przysięgę małżeńską mówiliśmy z pamięci. Chociaż oczywiście trochę się stresowałam czy w emocjach i wzruszeniu się nie pomylę ;)

NIE zmieniłabym naszych klasycznych obrączek. Lubię je za to, że mają delikatne zdobienie i oczywiście grawer z datą i imieniem, które i tak mam wyryte na zawsze… w sercu :) Lubię też ten tradycyjny zakład jubilerski przy rynku. Lubię to, że gdy idąc w tej okolicy na spacer zaglądamy do niego, żeby sprawdzić czy dalej jest dostępny nasz wzór i powspominać jak to razem je wybieraliśmy na symbol naszego sakramentu :)

NIE zmieniłabym oprawy liturgii. Cieszę się, że poświęciliśmy kilka wieczorów na to, żeby wspólnie wybrać czytania, które najbardziej do nas trafiają, że razem ułożyliśmy modlitwę wiernych, że poprosiliśmy naszych bliskich o ich odczytanie oraz śpiew psalmów. Dzięki temu czuliśmy, że to jest NASZA wyjątkowa msza święta.

NIE zmieniłabym też oprawy muzycznej ślubu i wyboru utworów, które grało trio smyczkowe. Oprócz faktu, że tego dnia liturgia była jeszcze piękniejsza to też dziś za każdym razem gdy słyszę „Canon D” Pachelbela wzruszam się i uśmiecham. Niezależnie czy słyszę go granego przez kwartet na wycieczce po jaskini w czasie podróży poślubnej (!), spacerując starówką w Gdańsku czy siedząc z Madzią na muzycznych zajęciach dla niemowląt. Radość i wzruszenie zawsze są tak samo ogromne :)

NIE zmieniłabym też wybranej sukni ślubnej, pomimo tego, że przysporzyła mi ona sporo problemów. Zresztą, jak powiedziała mi miła pani w salonie, w którym ostatecznie ją kupiłam: „Na ślubie trzeba być pewnym dwóch rzeczy – męża i sukni. To się czuje, że to jest TEN i TA”. I rzeczywiście – gdy po raz pierwszy założyłam moją (wtedy jeszcze przyszłą) suknię do zmierzenia to wiedziałam, że to jest TA :)

NIE zmieniłabym pogody (chociaż na to akurat mieliśmy niewielki wpływ), która pomimo zapowiedzi deszczów i burz… była idealna. Przepełniona słońcem, delikatnym ciepłem oraz pięknym niebieskim niebem :)

I NIE zmieniłabym też  wielu innych rzeczy ani przede wszystkim osób, które były z nami tego dnia. Naszych niezastąpionych Świadków, naszego najlepszego Kierowcy, lekko zużytego auta rodziców (ale jakże pasującego swoim złotym odcieniem do całej ślubnej kolorystyki!), dekoracji kościoła składającej się z białego tiulu i malinowych róż (na szybko przypiętych przez Koleżankę), swojego bukietu ślubnego (do którego sami na giełdzie kwiatowej wybieraliśmy róże), bukietu do pozostawienia w kościele (samodzielnie komponowanego z polnych kwiatków i ziół), a także wszystkich dekoracji robionych własnoręcznie z Michałem. Cieszę się, że mieliśmy wtedy tyle czasu, żeby godzinami drukować, wycinać, ozdabiać, malować… bo dzięki temu mamy kolejne wspólne piękne wspomnienia :)

 

Co bym zmieniła w naszym WESELU?

Żeby nie było, że WSZYSTKO było takie idealne to dodam, że na weselu parę drobiazgów (i jeden spory konkret) by się znalazło. Nie mają one jednak dla nas aż takiego znaczenia, ponieważ… tego dnia najważniejszy był dla nas ŚLUB, a on był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyliśmy :)

 

Fot. Olga Baca

 

Na tym zakończymy nasz wpis. Jeśli jesteście jeszcze przed ślubem – to aż zazdroszczę Wam, że macie przed sobą tę całą radość płynącą z jego organizacji, wyborów i wspólnych rozmów o wymarzonym dniu! A jeśli już po – to życzymy dużo pięknych chwil wypełnionych ślubnymi wspomnieniami!

 

1 komentarz do “Przeżyjmy to jeszcze raz… czyli co bym zmieniła w naszym ślubie i weselu.

  1. Pingback: Co zrobić, żeby „miesiąc miodowy” trwał całe życie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*