Przedwczoraj nasza Córeczka skończyła rok. Minione 12 miesięcy były jednymi z najtrudniejszych i najbardziej wymagających, ale też zdecydowanie najpiękniejszych w całym moim życiu. A przed nami jeszcze tyle kolejnych… W związku z tym od niedawna moja głowa przepełniona jest myślami, wspomnieniami i refleksjami. Kilkoma z nich chciałabym się z Wami podzielić.
RADOŚĆ
Podczas jednego z naszych niedawnych spacerów Madzia zobaczyła po raz pierwszy staw i chodzące przy nim kaczki… i jaka to była ogromna radość! :) Pomyślałam wtedy – a gdzie my ją zagubiliśmy? Oczywiście cieszymy się gdy wydarzy się coś przyjemnego, gdy dopisze szczęście, gdy ktoś mile nas zaskoczy… Ale jak często cieszymy się z otaczającego nas świata? Z tego, że on po prostu jest? Że go na nowo odkrywamy? Chciałabym mieć w sobie AŻ taką dziecięcą radość jak Madzia :)
Podobnie w małżeństwie – jak często cieszymy z tych najzwyklejszych, najbardziej codziennych rzeczy? Mam wrażenie, że ja wciąż za mało…
DOSTRZEGANIE
Jeden z najpiękniejszych elementów rodzicielstwa to dla mnie możliwość pokazywania mojej Córeczce całego świata, opowiadanie o nim, przedstawianie go… Podczas naszych spacerów dostrzegam jednak to, że czasem sytuacja jest odwrotna – to ona uczy mnie uważności. To Madzia nagle spogląda w górę z radością, a ja widzę wtedy przelatującą nad nami chmurę ptaków. To czasem Madzia pierwsza zauważa wszystkie pieski, wózki i biegające w oddali dzieci. I to dzięki Madzi ja w końcu mam czas, żeby spacer nie był tylko biegnięciem z punktu A do B, ale żeby był chwilą na zatrzymanie i dostrzeżenie pięknych detali tego świata…
Mam nadzieję, że to samo uda mi się przełożyć na nasze małżeństwo oraz na dostrzeganie każdego, nawet najdrobniejszego, piękna w codzienności. Uśmiechu, dotyku, spojrzenia… Chciałabym nie koncentrować się tylko na dotarciu do jakiegoś celu czy realizacji wspólnych planów, ale zauważać oraz umieć czerpać radość ze wszystkiego, co do tego prowadzi.
MIŁOŚĆ
To, co jednak najbardziej zawdzięczam mojej Córce to uczenie mnie każdego dnia bardziej kochać. Dla mnie to zupełnie inny rodzaj miłości niż ta małżeńska… Madzia uczy mnie przede wszystkim tego, że miłość jest prawdziwie bezinteresowna. Kocham ją za to, że po prostu jest. Co więcej – jest najpiękniejszym owocem naszej miłości małżeńskiej. Jak każda mama, gdy słyszę płacz swojego dziecka, od razu do niego biegnę. Nie zastanawiam się wtedy, co w danym momencie robię, czy mogę to przerwać, czy akurat jestem bardzo zajęta, zmęczona, śpiąca… czy po prostu mi się nie chce. Rzucam wszystko i biegnę, ponieważ wiem, że mnie potrzebuje. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że po ludzku kalkulując, nic za to nie dostanę. Może czasem uśmiech przebijający z jeszcze wilgotnych od łez oczu lub spojrzenie mówiące „dziękuję, że przy mnie jesteś”…
A w małżeństwie? Ta miłość też jest bezwarunkowa i bezinteresowna. Kocham mojego Męża nie za coś, ale dlatego, że po prostu jest. Mam jednak wrażenie, że będąc w związku czasem trochę się rozleniwiamy. Można tak przyzwyczaić się do tej miłości, że nie zawsze chce się nam „od razu biec”… A czyż miłość nie powinna polegać właśnie na tym, że nieustannie zapominamy o sobie i stajemy się „bezinteresownym darem” dla drugiego?